“If you’re going to San Francisco
Scott McKenzie – San Francisco
Be sure to wear some flowers in your hair
If you’re going to San Francisco
You’re gonna meet some gentle people there”
Droga do Doliny Krzemowej to niekończące się zakręty i urwiska z widokami zapierającymi dech w piersiach. Pozostało nam już tylko pokonanie cieśniny łączącej zatokę San Francisco Bay z Pacyfikiem, aby zakończyć ten odcinek autostrady nr 1. Majestatyczny Golden Gate powitał nas swoimi długimi, czerwonymi ramionami rozciągniętym nad błękitnym oceanem. W końcu wjechaliśmy do miasta! W sercach mieliśmy wspomnienie cudownych widoków z autostrady nr 1, a we włosach…został nam już tylko kurz!
Po odkryciu złota w Kalifornii w 1848 roku, San Francisco rozrastało się w niesłychanym tempie. Pokłady złota przyciągające odkrywców i inwestorów marzących o fortunie tak osławiły okolicę, że cieśninę łączącą zatokę San Francisco Bay z Pacyfikiem nazwano Golden Gate, czyli złota brama. Most, który na niej zbudowano otrzymał tę samą nazwę. Golden Gate Bridge otwarto w 1937 roku, ale plany jego budowy sięgały dobre kilkadziesiąt lat wstecz. Przez lata wielkie firmy transportowe zarabiały krocie dostarczając do San Francisco towary na swoich kontenerowcach. Wizja budowy mostu na jednej z najbardziej obleganych w tamtych czasach tras, zagrażała rozwojowi okolicznego handlu i dobrze prosperujących przedsiębiorstw transportowych. Wiele prób i projektów spełzło na niczym, aż w 1930 roku przedłożono pierwsze, oficjalne plany mostu. Jak można było się spodziewać spotkały się z falą protestów. W sumie złożono ponad dwa tysiące pozwów przeciwko budowie mostu. Jak to zwykle bywa, co się odwlecze, to nie uciecze i budowa ostatecznie ruszyła w 1933 roku.
Było trochę historii, a teraz pora na parę fun-faktów! Liny wspierające konstrukcję mostu dostarczyła ta sama firma, która wyprodukowała liny do mostu Brooklyn Bridge w Nowym Jorku. Do ich produkcji zużyto ponad 80 tysięcy mil stalowych lin ciasno zwiniętych w grube kable, rozciągnięte pomiędzy szczytami obu wież mostu. Dla porównania, linia brzegowa Ameryki Północnej liczy około 37 tysięcy mil (ok. 60 tysięcy kilometrów). Nie mogłabym być sobą, gdybym nie dodała, że to technologia zaczerpnięta z matki natury. Ludzkie DNA znajdujące się w pojedynczej komórce rozciągnięte osiągnęłoby długość niemal 2 metrów!
Przez długie lata, Golden Gate dumnie nosił miano najdłuższego wiszącego mostu na świecie. Według wstępnych planów miał zostać pomalowany w czarno-żółte paski. Przed przystąpieniem do finalnego malowania nałożono szpachlówkę w pomarańczowo-czerwonym odcieniu. Jak każde tymczasowe rozwiązanie, zostało na stałe. I całe szczęście!
Korzystając z uroków kończącego się powoli dnia zasiedliśmy w Cityscape Lounge z pięknym widokiem na zachód słońca oraz panoramę miasta.
Po zachodzie słońca wybraliśmy się nad zatokę podziwiać Golden Gate nocą. Przejazd przez miasto był nie lada wyzwaniem. Przyzwyczajeni do jazdy na „niedzielnego kierowcę” w Seattle, musieliśmy sobie szybko przypomnieć warszawski styl jazdy, gdyż ten bardziej odpowiadał temu, co zastaliśmy na drogach San Francisco. Centrum Doliny Krzemowej tętni życiem i ruchem ulicznym również wieczorami. San Francisco nigdy nie śpi!
Po drodze zatrzymaliśmy się przy zjawiskowym budynku Pałacu Sztuk Pięknych w San Francisco.
W nocy światła uliczne jeszcze bardziej podkreślają barwę mostu Golden Gate, który dopiero teraz nabiera iście złotego koloru. Po zrobieniu kilku zdjęć przy przeraźliwie zimnym wietrze poddaliśmy się w końcu ze zwiedzaniem. Zmarznięci, ale pełni wrażeń po długim i intensywnym dniu, pojechaliśmy do pobliskiego San Bruno, gdzie czekało na nas wygodne, hotelowe łóżko. Następnego dnia rano kontynuowaliśmy ekspresowe zwiedzanie San Francisco.
Architektura San Francisco jest wyjątkowa. Nie można nie zauważyć rzucających się w oczy domów jednorodzinnych i kamienic w wiktoriańskim stylu. W wielu miastach zapomniany, tu kultywowany i odważnie mieszany z nowoczesnymi liniami szklanych wieżowców. Taka nietypowa mieszanka czyni San Francisco bardzo atrakcyjnym dla fanów eklektyzmu.
Przejeżdżając przez centrum wypatrywaliśmy torów słynnego Cable Car, jednego z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta. To również jedyny na świecie, aktywnie działający, ręcznie obsługiwany system tramwajów liniowych.
Pierwsze tramwaje wyjechały na ulice San Francisco w 1873 roku. W czasach swojego rozkwitu system składał się z 23 linii tramwajowych. Dziś działają tylko trzy z nich. Rocznie przemieszcza się nimi około siedmiu milionów (głównie) turystów. Z racji, że podróżowaliśmy samochodem nie zatrzymaliśmy się, aby stanąć w ogromnej kolejce chętnych na przejażdżkę tym wyjątkowym zabytkiem. Teraz za to mamy dobry powrót, żeby tu jeszcze wrócić!
Tymczasem, kierowaliśmy się w stronę wybrzeża, gdzie zaplanowaliśmy mały przystanek na jedzenie i zwiedzanie innej turystycznej atrakcji, Pier 39. To przystań pełna restauracji, barów, sklepów z pamiątkami i atrakcji dla turystów, w szczególności dla dzieci. Na jej końcu znajduje się punkt z widokiem na wyspę Alcatraz oraz most Golden Gate.
Przy tak dużym zamgleniu most był ledwo widoczny, więc zajęłam się fotografowaniem lokalnej przyrody. Mewy są zawsze wdzięcznymi modelami. Pewnie liczą, że na koniec dostaną niezłą wypłatę, choć tym razem pozowały pro bono!
W tle za Kubą widać wyspę Alcatraz, na której niegdyś znajdowało się słynne wiezienie. Dziś teren należy do Parku Narodowego i otwarty jest dla turystów. Wyspę po raz pierwszy odkryli Hiszpanie i nazwali ją Alcatraz (z hiszp. pelikan). Mimo, że dawniej zamieszkana była przez stada pelikanów, dziś nie ma niej ani jednego ich gniazda. Znajduje się na niej za to najstarsza latarnia morska na Zachodnim Wybrzeżu, no i oczywiście słynne więzienie Alcatraz, w którym odbywał wyrok m.in. Al Capone. Od 1934 roku przez kolejne 29 lat działalności, nikomu nie udało się z niego uciec. W tym czasie podjęto 14 prób ucieczki, 2 więźniów aż dwukrotnie zdecydowało się na ten krok. Tylko 2 z 36 więźniów udało się wyjść z tego cało. Pozostali zginęli podczas łapanki lub zostali uznani za zaginionych. W 1963 roku wiezienie zostało oficjalnie zamknięte z powodów finansowych. Obecnie nie tylko więzienie, ale i cała wyspa znajduje się na liście zabytków. A teraz mała ciekawostka! Podobno jeden z więźniów, któremu udało się uciec napisał list do FBI po 50 latach od ucieczki. To jest dopiero historia na dobry film!
Na końcu Pier 39 znajduje się miejsce, które skojarzą niemal wszyscy! Sceneria pochodzi z jednego z najlepszych filmów wszech czasów. Mowa oczywiście o filmie Forest Gump. Wrócimy jeszcze do niego podczas naszego road tripu, gdy będziemy zwiedzać Monument Valley, ale o tym trochę później. Tymczasem próbowaliśmy poczuć się, jak Tom Hanks odgrywając jedną z najsłynniejszych scen w historii kina.
Nasz kolejny punkt na mapie San Francisco to słynne Painted Ladies. Chodzi oczywiście o urokliwe domy w wiktoriańskim stylu, stojące jeden przy drugim wzdłuż Steiner St, zawsze gotowe do zdjęcia.
Zielony park, a ze wzgórza widok na panoramę miasta. Kontrastujące w tle nowoczesne wieżowce przypominają nam, że czasy wiktoriańskie już przeminęły. Serial “Pełna Chata” też już nie z tej epoki. Jednak, okolica niezmiennie przyciąga tłumy turystów każdego dnia. Zielona trawa, idealnie przycięte drzewa i słońce, czego chcieć więcej?
Nasz czas w San Francisco niestety dobiegł końca. Czas pożegnać szanowne wiekowe damy i ruszyć na podbój nowoczesności! Ahoj Google!
Nasza wizyta w Dolinie Krzemowej NIE MOGŁA odbyć się bez odwiedzin u dwóch największych, technologicznych gigantów na świecie. Zaczęliśmy od Mountain View – miejscowości, w której znajduje się główna siedziba Google’a.
Zielono, słonecznie, są parasolki i boisko do siatkówki. Ciekawe, kto ma czas z tego korzystać? Mimo wszystko, kampus Google’a robi bardzo miłe wrażenie. Spodobała się nam koncepcja zielonych trawników i piasku zamiast zimnych betonów i wykładziny, do których przywykliśmy myśląc o miejscu pracy. W końcu atmosfera relaksu i naturalne otoczenie sprzyjają kreatywnemu myśleniu.
Tego zielonego to już chyba wszyscy znają. Tego drugiego też chyba poznajecie? Ale jest tam też i raspberry pi [czyt. paj, tak jak ciasto :-)]! Jejku już prawie czuje się nerdem, bo coraz więcej enigmatycznie brzmiących nazw w końcu znaczy coś więcej niż np.: ciasto malinowe. Otóż raspberry pi to taki mały komputerek o dużej mocy. Zielone ludki i ciasto, nad czym jeszcze pracują w tym Google’u?
Pożegnawszy się z Androidem ruszyliśmy sprawdzić, co słychać u konkurencji. Jak to mówią, przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Siedziba Apple jest rzut beretem, w Palo Alto.
Ciekawi gdzie Kalifornia kształci przyszłych geniuszy i wizjonerów, pojechaliśmy do Stanford. W końcu prawdziwy amerykański uniwersytet – palmy, budynki z piaskową elewacją i wiecznie zielona trawa.
Uniwersytet w Stanford został ufundowany w 1885 roku przez ówczesnego Gubernatora Stanu Kalifornia, Lelanda Stanforda i jego żonę Jane Stanford. Państwo Stanford zawsze wierzyli w edukację i rozwój młodzieży, dlatego po utracie swojego jedynego syna, który zmarł na tyfus w 1884 roku, zdecydowali się na powołanie do życia miejsca, które przysłuży się innym młodym ludziom w zdobywaniu edukacji wyższego szczebla. W 1891 roku oficjalnie rozpoczął działalność Uniwersytet im. Lelanda Stanforda Juniora.
Słynna rzeźba Augusta Rodina, na którą dostał zamówienie od miasta Calais w 1885 roku. Miał to być pomnik upamiętniający bohaterskich obywateli miasta, którzy podczas oblężenia miasta dobrowolnie oddali się w ręce Anglików w roli zakładników. Ze sznurami na szyi stanęli przed królem Anglii Edwardem III gotowi oddać życie za miasto. Mieli zostać straceni w ramach zadośćuczynienia za straty poniesione podczas oblężenia miasta. Zachowali życie tylko dzięki wstawiennictwu Filipy, małżonki króla.
Ruszając w dalszą drogę napotkaliśmy samochód Waymo – samo prowadzący się samochód testowany przez siostrzaną firmę Google’a na ulicach Palo Alto. Auto, zwykły Chrysler Voyager, ma zamontowane niezliczone dodatkowe detektory przeszkód, które pozwalają mu jechać bezpiecznie bez ingerencji człowieka. Podekscytowani chcieliśmy sprawdzić czy jeżdżą już bez kierowców. Ku naszemu rozczarowaniu jeszcze nie…
Auta muszą jeszcze przejść wiele testów, a i obowiązujące prawo o ruchu drogowym będzie musiało zostać dostosowane, aby samochody bez kierowców mogły tu samodzielnie wyjechać na drogę. My tymczasem ruszamy dalej.
See you next time!